sobota, 25 marca 2017

HAWAJE !

Witam was w moim pierwszym poście w nowym roku i drugiej połowie mojej wymiany. Mam nadzieję, że jesteście żądni informacji bo będzie co czytać.  Długo czekałam na jakiś ciekawy temat ale nic się nie działo aż do końca lutego kiedy odbyła się moja długo wyczekiwana wycieczka. Dostałam możliwość spełnienia swoich marzeń i wyjazdu na rajskie wyspy - HAWAJE!!. Organizatorem wycieczki było BELO. Na jeden termin przypada około 50 uczniów z całego świata, aktualnie studiujących w stanach. Jeanne i ja byłyśmy wśród tych szczęśliwców. Za transport na wyspy każdy odpowiadał sam. W niedziele z rana, pełne emocji, wyruszyłyśmy na lotnisko. Nie obyło się jednak bez przeszkód na drodze. Pogoda w Michigan, jak zwykle zaskakująca, opóźniła nasz lot przez co spędziłyśmy 10h w San Francisco. W rezultacie ominęła nas pierwsza atrakcja (rejs katamaranem), gdyż na miejsce dotarłyśmy następnego dnia w południe. Jako rekompensatę od linii lotniczych dostałyśmy kupony na jedzenie za które spożyłyśmy śniadanie o wartości 80$, chociaż tyle. 

 

Na miejsce dotarłyśmy koło południa. Od razu zakwaterowałam się hotelu i poszłam na lunch ze świeżo poznanymi znajomymi. Pokoje były podzielone tak żeby w każdym mieszkały inne narodowości, więc już między sobą mieliśmy szansę poznać wiele kultur. Brak snu nie przeszkadzał mi w cieszeniu się nowym miejscem. Po jedzeniu wsiedliśmy w naszego "party bus" z super panią kierowcą, która rozśmieszała, a także edukowała, i wyruszyliśmy zwiedzać stolice (Honolulu). Historyczne zabytki i śródmieście były celami naszej podróży. Wieczorem idąc na kolację zatrzymaliśmy się na pierwszy hawajski zachód słońca, a później w grupkach mogliśmy wędrować po najpopularniejszej ulicy Waikiki, aż do ciszy nocnej o 22.





Następnego dnia czekała nas lekcja surfingu na samym north shore! (stolicy surfingu). Zostaliśmy podzieleni na dwie grupy aby każdy miał szanse złapać falę, więc podczas kiedy pierwsza grupa próbowała swoich sił inni mieli czas na fotografie niezwykłych widoków. Tak jak myślałam surfing okazał się moim powołaniem, jest łatwiejszy niż wygląda ale za to niespodziewanie męczący. Po 
lekcji miałam okazje spróbować  typowego hawajskiego hamburgera z ananasem i shave ice na deser. Niestety byłam jedną z osób którym surfing zostawił ślad, tak zwaną wysypkę surfera, u mnie wystąpiła na udach, na szczęście nie było to nic permanentnego. Resztę dnia spedziliśmy w Polynesian Culture Center, jest to ośrodek podzielony na siedem wysp, gdzie mogliśmy poznać ich kulturę, języki, zwyczaje, nauczyć się tańczyć hula, zrobić tatuaże i spróbować charakterystycznego jedzenia. Zaraz po dotarciu do hotelu padłam ze zmęczenia, ale to chyba dobrze.








Trzeciego dnia planowo pojechaliśmy na piękny punkt widokowy, w którym kilkadziesiąt lat temu król razem z żołnierzami obronił Oahu i zjednoczył wyspy Hawajów. Następnie obraliśmy kurs na jedną z najpiękniejszych plaż w USA, gdzie byliśmy przez resztę dnia. Pogoda nie była zła ale też nie najlepsza na plażowy dzień, gdyż było trochę pochmurnie. Woda za to była cieplutka, a fale ogromne, w wodzie spędziłam około dwóch godzin. Plaża, prawie prywatna, tylko my i kilka innych osób. Około 16 wsiedliśmy do busa, po drodze do hotelu zatrzymaliśmy się na klifie, z którego można było zobaczyć wieloryby, w zasadzie to tylko wypuszczaną przez nich wodę, oraz plażę na której Nicki Minaj nakręciła teledysk do "Starships". Kolację jedliśmy w Hard Rock Cafe. 







Dzień czwarty to Pearl Harbor, czyli muzeum. Mimo że nie jestem fanką takich rzeczy fajnie było zobaczyć miejsce, w którym rozpoczęła się druga wojna światowa i pomnik USS Arizony. Deszczowa pogoda sprawiła, że nie mogliśmy zobaczyć go z bliska. Mimo tego mieliśmy okazję porozmawiać z weteranem. Kolejnym punktem wycieczki był pchli market gdzie mogliśmy tanio zakupić pamiątki i spróbować różnych hawajskich wynalazków np. ananasa w czerwonym proszku - da bomb! Po południu dostaliśmy czas na zakupy w jednym z większych centrów handlowych. 






W przed ostatni dzień z wybrałam się na poranną yogę na plaży. Była to szansa na odetchnięcie i zrelaksowanie się od napiętego planu. Po śniadaniu czekała nas wspinaczka na krater Diamond Head (dawno wygasły wulkan). Droga nie była zbyt długa, około 40 minut, ale widoki zapierające dech. Był to dzień dodatkowych zajęć, dla chętnych, więc moja dusza surfera podpowiedziała mi co mam robić. Tym razem lekcja odbyła się w Waikiki gdzie fale nie sprzyjały nam tak jak poprzednio. Mimo to szło mi rewelacyjnie, prawie każda fala była moja. Pokochałam ten sport jeszcze bardziej. Wieczorem czekała nas niespodzianka w postaci nocnego wypadu na plażę.






Niestety to już ostatni dzień. Nurkowanie (z rurką), w przepięknej zatoce Hanauma było naszym głównym zajęciem. Tutaj mogliśmy wykorzystać czas jak chcemy, leżąc na plaży bądź nurkując. Rafa koralowa to coś co trzeba zobaczyć samemu, każde żyjące tam zwierzątko miało w sobie coś niezwykłego. Kolorowe rybki, żółwie to wszystko mogliśmy było zobaczyć z bliska. Po powrocie do hotelu zrobiliśmy własne naszyjniki z żywych kwiatów i pod wieczór wyruszyliśmy do Paradise Cove Luau, było to coś w stylu zamkniętego ośrodka z atrakcjami. Występy, zdjęcia przy zachodzie słońca i kolacja - bardzo przykre ale niezapomniane pożegnanie Hawajów.






Sobota to już tylko lot powrotny. Wrażenia z wycieczki - nie do zapomnienia. Ludzie na początku mi obcy stali się moją ohana (rodzina). Widoki i doświadczenia na zawsze zostaną w mojej głowie, nie mam żadnych wątpliwości czy dobrze zrobiłam wybierając Hawaje, polecam każdemu.





niedziela, 15 stycznia 2017

BOŻE NARODZENIE & NOWY ROK

Dawno mnie tu nie było, ale spokojnie to tylko i wyłącznie dlatego, że nic specjalnego się nie działo. Teraz wracam żeby opowiedzieć wam o moich pierwszych świętach poza domem, ale za to w Ameryce! Nie powiem, że nie bo trochę się zawiodłam, myślałam, że coś w stylu wigilii istnieje nawet tutaj, jednak nie. Pewnie dlatego święta nie były dla mnie zbyt "świąteczne". Żadnego gotowania i wielkich przygotowań. Oprócz dekorowania domu oczywiście, które uczyniłyśmy zaraz po dziękczynieniu.
W szkole dostaliśmy wolne od 23.12, czyli jak zwykle, w dzień wigilii nie działo się nic wyjątkowego oprócz mszy i występu w chórze, tak śpiewałam w chórze (samej ciężko mi było uwierzyć). Oprócz tego, rzecz jasna, skype z Polszą. Pewnie jesteście ciekawi czy tęsknię, więc powiem wam, że święta to chyba ten okres, w którym każdy przebywa z rodziną i przez to najbardziej odczuwa się jej brak. Mimo tego wcale nie było tak źle, gdyż tutaj mam swoją drugą rodzinę. Może to brzmi dziwnie ale tak jest #exchangestudentlife. Kontynuując, jako że byłam w chórze to musiałam być na obu mszach, pierwsza o 19, a kolejna o 22. Później wybraliśmy się do rodziców Molly na coś w stylu mini wigilii i to by było na tyle.
Pierwszego dnia świąt w końcu mogłyśmy otworzyć prezenty, na początku to co znalazłyśmy w skarpecie, a resztę u babci. Na święta zjechała się cała rodzinka, mowa o braciach i dziewczynach. Dużo rozmawialiśmy, jedliśmy i po kolei otwieraliśmy prezenty. Wszystko minęło całkiem szybko.
Co do jedzenia to ciężko powiedzieć czy jest tu coś typowo świątecznego, jedyne co udało mi się zauważyć to, że większość słodyczy ma miętowy smak. Na początku nie za bardzo mi to smakowało ale po czasie przywykłam.
Resztę przerwy spędziłam w domu układając puzle, piekąc i jeżdżąc na koniach.
Nowy rok także nie był zbyt ekscytujący, tutaj nikt nie świętuje tak jak u nas. Fajerwerki, imprezy to nie tu. Większość nastolatków spotyka się z grupką znajomych bądź świętują w domu, z rodziną. Ja, razem z Jeanne, postawiłam na drugą opcję i oglądałam sylwester w Nowym Yorku.

Co się dzieję teraz? Nowy rok, nowa ja - żart, a tak naprawdę to wciąż nic ciekawego, szkoła, znajomi i tak wkoło. Pogoda nie rozpieszcza, jednego dnia minus, następnego plus, śnieg, kałuże, lód, nie do przewidzenia. Dlatego z niecierpliwością czekam na Hawaje, na które lecę już na pół tora miesiąca! Poza tym ostatnio miałam swój debiut tańcząc na grze koszykówki, a w tym tygodniu sześć kolejnych występów naszego oszałąmiającego dance teamu. Komentujcie jak chcecie żebym wrzucała nagrania. Adios!














poniedziałek, 28 listopada 2016

THANKSGIVING & BLACK FRIDAY

Moje pierwsze dziękczynienie w USA. Wydaje mi się, że jest to najważniejsze święto dla amerykanów. Wszystkie sklepy, centra handlowe, a nawet fast foody są zamknięte. Rodziny zjeżdżają się z całego stanu żeby razem zjeść indyka. Jeden z moich znajomych wynajmował szkolną salę gimnastyczną aby wszystkich pomieścić. O tak, salę gimnastyczną, dobrze przeczytaliście. A to wszystko żeby upamiętnić przypłynięcie angielskich kolonistów do Ameryki. W 1621 roku, aby uczcić obfite żniwa zorganizowali oni wielką ucztę wraz z Indianami z plemienia Wampanoagów, którzy pomogli im przetrwać pierwszy rok. Dziękczynienie w Stanach świętowane jest w czwarty, czwartek listopada. Główną potrawą oczywiście jest indyk z nadzieniem, jako dodatek puree ziemniaczane z sosem, i ciasto dyniowe na deser, to obowiązkowo. Poza tym rozmaite dania warzywne na które już chyba nie ma reguły. Całe święto ogólnie polega na jedzeniu :).
U nas wyglądało to tak, koło południa wybraliśmy się do babci, gdzie po kolei zjechała się najbliższa rodzina, mam na myśli braci z żonami/dziewczynami. Chwilę posiedzieliśmy, porozmawialiśmy i zasiedliśmy do stołu. Najadłam się bardziej niż zwykle ale na tym to polega. Po obiedzie przyszedł czas na mecz footballu bo to także tradycja tego święta. To by było na tyle z naszego świętowania, teraz czas zakupy! Czarny piątek w wielu sklepach zaczyna się już w czwartek po południu, dlatego też wieczorem Cheyanne i Chad zabrali nas na pierwszą rundę. W piątek po południu kontynuowałyśmy już tylko z Chey, półtorej godziny spokojnie nam wystarczyło. Przeceny były nieziemskie, a także kolejki do kas. Wszyscy mówią, że rano jest dużo gorzej, ciężko sobie wyobrazić bo tłumy jakie dostrzegłam na parkingu (po południu) były dla mnie sporym zaskoczeniem. Centra handlowe otwierają się wcześnie rano (5:00), bądź są czynne całą noc poprzedzającą dzień szalonych zakupów. My jednak postawiłyśmy na sen, jednakże ktokolwiek chce złapać najlepsze okazje, zalecam polowanie z samego rana!







niedziela, 13 listopada 2016

HALLOWEEN

Jedno z ważniejszych świąt w Stanach. W końcu doczekałam się dnia w życiu kiedy mogę iść zbierać cukierki zamiast tłoczyć się na cmentarzu. Normalnie ludzie w naszym wieku nie biegają po domach prosząc o słodycze ale ja nie mogłam się oprzeć, biorąc pod uwagę, że jestem w Ameryce, to była konieczność. U moich hostów Halloween nie jest nadmiernie świętowane, sprowadza się mniej więcej do jednej ozdoby na cały dom. Mimo to, razem z Jeanne zadbałyśmy żeby przed domem stanęły lampiony z dyni, same zakupiłyśmy i przyniosłyśmy nasze dynie z farmy nieopodal.
Jedną z atrakcji w weekend przed samym świętem była wycieczka do haunted hall (domu strachów) zorganizowana przez naszego field director z YFU (organizacji wymiany). Było to coś więcej niż zwykły dom strachów iż kontynuował się w lesie. Nie było bardzo strasznie ale też nie nudno, fajnie spędziliśmy czas w międzynarodowej ekipie. 
31 października wypadał w poniedziałek więc nawet w szkole mogliśmy wykazać się kostiumami. Amerykańskie nastolatki potrafią się wczuć. Idealnie obrazuje to walka jedi na parkingu (zdj poniżej).
Wieczorem "trick or treating". Musiałyśmy udać się w inne okolice, iż Nunica to wioska i nie ma nawet gdzie zbierać cuksów. Ogólnie Halloween kieruje się dwoma głównymi zasadami. 1- Każde sąsiedztwo ma inne godziny uczestnictwa. 2- Domy biorące udział w zabawie mają zapalone światło na zewnątrz. Zaangażowanie ludzi w to święto jest niesamowite, niektórzy wybitnie stroją swoje domy. Nasza przygoda trwała około 2h, ilość cukierków jaką nazbierałam wystarczyłaby na dobre dwa tygodnie. Moja taktyka była inna. Tego wieczoru zjadłam tyle ile mogłam, aby resztę oddać host rodzinie i pozostać fit. Polecam każdemu, można znowu poczuć się jak dziecko, dobrze się bawiłam.