piątek, 19 sierpnia 2016

POCZĄTKI

Wczoraj minął pierwszy tydzień mojego pobytu w Stanach. Wciąż nie mogę uwierzyć, że spędzę tutaj aż rok. Ludzie są bardzo otwarci i pomocni, powoli zaczynam się czuć jak w domu. Wszystko jest dwa razy większe niż u nas, auta, drogi,  jedzenie, nawet mikrofala. Nikt nie ma ogrodzenia, a na noc nie zamykają domów (przynajmniej moja rodzina goszcząca). Mimo tego bardzo dobrze mi się tutaj mieszka. Teraz trochę o mojej host family. Mieszkam z rodzicami, czyli Evonne i Jimem, ich najmłodszym synem Chadem oraz siostrą ze Szwajcarii - Jeanne, która też jest na wymianie. Dom usytuowany jest na wiosce o nazwie Nunica, w stanie Michigan, 15 minut od największego jeziora na świecie. Jedyną rzeczą do której ciężko mi się przyzwyczaić jest tłuste, smażone jedzenie. Może jeszcze fakt, że nie wydostanę się z stąd dopóki ktoś mnie nie podwiezie. Między innymi dlatego, większość czasu spędzam teraz w domu, jeżdżąc na koniach, bawiąc się ze zwierzakami i piekąc różne smakołyki. 
Ostatni tydzień był dość spokojny i zapoznawczy. Codziennie pracowałam z Rockym, który ma być moim koniem do szkolnej drużyny jeździeckiej, nie jest to nic prostego biorąc pod uwagę, że mamy mało czasu. Poznałam dziadków i widziałam jak Evonne gra w softbolla. Dwa razy biegałam, gdyż postaram się utrzymać linię przez następne 10 miesięcy, choć wiem, że jest to ogromne wyzwanie. Poznałam najstarszego syna - Tylera, który przyjechał z Arizony, wraz z narzeczoną na wspólne śniadanie, a następnego dnia, na kościelnym pikniku spotkałam średniego syna - Erika (strażaka), także w towarzystwie narzeczonej. Obaj synowie biorą ślub podczas mojego pobytu w USA. Odwiedziłam też szkołę, gdzie wybrałam zajęcia i zapoznałam się z budynkiem. Jak dla mnie jest wielka (800 osób), nowoczesne sale, a do tego siłownia i basen. Do tej pory wszystko jest super i pierwszy raz w życiu nie mogę doczekać się szkoły!




na zdj koń JJ





PRZYLOT 17.08

Nareszcie! Ostatnie dni były ciężkie, pożegnania, dopakowywanie i zastanawianie się co jeszcze może się przydać. Aż nie mogę uwierzyć, że już tutaj jestem! Podróż była strasznie długa, umiliły mi ją rozmowy ze znajomymi, poznanymi na seminariach, którzy też wyjeżdżają do USA. Długo zajęło mi "zrozumienie", że będę mieszkać w Michigan 10 miesięcy, dopiero 2h przed lądowaniem w Waszyngtonie uświadomiłam sobie jaką decyzję podjęłam. Moim pierwszym zakupem na lotnisku, już po kontrolach celnych, nie było nic innego jak Reese's (moje ulubione amerykańskie słodycze), kto mnie zna ten wie, że to było nieuniknione. Do tej pory wszystko szło gładko, wszyscy zmęczeni lecz podekscytowani oczekiwali na swój samolot. W końcu przyszedł czas na ostatnią odprawę do docelowego - Grand Rapids, niestety burze opóźniły mój lot o 5h i na miejscu byłam dopiero po 24. Mimo wszystko pierwsze spotkanie z host mamą było niezapomniane. Właśnie w tamtej chwili rozpoczęłam swoją wielką amerykańską przygodę. Formalności związanych z wymianą było tysiące, pisanie listów, wysyłanie zdjęć, wypełnianie formularzy, szczepienia, wszystko trwało około 9 miesięcy. Jestem bardzo szczęśliwa, że dzięki YFU (międzynarodowa organizacja umożliwiająca wymiany) mogę poznawać inną kulturę i spełniać marzenia.