Witam was w moim pierwszym poście w nowym roku i drugiej połowie mojej wymiany. Mam nadzieję, że jesteście żądni informacji bo będzie co czytać. Długo czekałam na jakiś ciekawy temat ale nic się nie działo aż do końca lutego kiedy odbyła się moja długo wyczekiwana wycieczka. Dostałam możliwość spełnienia swoich marzeń i wyjazdu na rajskie wyspy - HAWAJE!!. Organizatorem wycieczki było BELO. Na jeden termin przypada około 50 uczniów z całego świata, aktualnie studiujących w stanach. Jeanne i ja byłyśmy wśród tych szczęśliwców. Za transport na wyspy każdy odpowiadał sam. W niedziele z rana, pełne emocji, wyruszyłyśmy na lotnisko. Nie obyło się jednak bez przeszkód na drodze. Pogoda w Michigan, jak zwykle zaskakująca, opóźniła nasz lot przez co spędziłyśmy 10h w San Francisco. W rezultacie ominęła nas pierwsza atrakcja (rejs katamaranem), gdyż na miejsce dotarłyśmy następnego dnia w południe. Jako rekompensatę od linii lotniczych dostałyśmy kupony na jedzenie za które spożyłyśmy śniadanie o wartości 80$, chociaż tyle.
Na miejsce dotarłyśmy koło południa. Od razu zakwaterowałam się hotelu i poszłam na lunch ze świeżo poznanymi znajomymi. Pokoje były podzielone tak żeby w każdym mieszkały inne narodowości, więc już między sobą mieliśmy szansę poznać wiele kultur. Brak snu nie przeszkadzał mi w cieszeniu się nowym miejscem. Po jedzeniu wsiedliśmy w naszego "party bus" z super panią kierowcą, która rozśmieszała, a także edukowała, i wyruszyliśmy zwiedzać stolice (Honolulu). Historyczne zabytki i śródmieście były celami naszej podróży. Wieczorem idąc na kolację zatrzymaliśmy się na pierwszy hawajski zachód słońca, a później w grupkach mogliśmy wędrować po najpopularniejszej ulicy Waikiki, aż do ciszy nocnej o 22.
Następnego dnia czekała nas lekcja surfingu na samym north shore! (stolicy surfingu). Zostaliśmy podzieleni na dwie grupy aby każdy miał szanse złapać falę, więc podczas kiedy pierwsza grupa próbowała swoich sił inni mieli czas na fotografie niezwykłych widoków. Tak jak myślałam surfing okazał się moim powołaniem, jest łatwiejszy niż wygląda ale za to niespodziewanie męczący. Po
lekcji miałam okazje spróbować typowego hawajskiego hamburgera z ananasem i shave ice na deser. Niestety byłam jedną z osób którym surfing zostawił ślad, tak zwaną wysypkę surfera, u mnie wystąpiła na udach, na szczęście nie było to nic permanentnego. Resztę dnia spedziliśmy w Polynesian Culture Center, jest to ośrodek podzielony na siedem wysp, gdzie mogliśmy poznać ich kulturę, języki, zwyczaje, nauczyć się tańczyć hula, zrobić tatuaże i spróbować charakterystycznego jedzenia. Zaraz po dotarciu do hotelu padłam ze zmęczenia, ale to chyba dobrze.
Trzeciego dnia planowo pojechaliśmy na piękny punkt widokowy, w którym kilkadziesiąt lat temu król razem z żołnierzami obronił Oahu i zjednoczył wyspy Hawajów. Następnie obraliśmy kurs na jedną z najpiękniejszych plaż w USA, gdzie byliśmy przez resztę dnia. Pogoda nie była zła ale też nie najlepsza na plażowy dzień, gdyż było trochę pochmurnie. Woda za to była cieplutka, a fale ogromne, w wodzie spędziłam około dwóch godzin. Plaża, prawie prywatna, tylko my i kilka innych osób. Około 16 wsiedliśmy do busa, po drodze do hotelu zatrzymaliśmy się na klifie, z którego można było zobaczyć wieloryby, w zasadzie to tylko wypuszczaną przez nich wodę, oraz plażę na której Nicki Minaj nakręciła teledysk do "Starships". Kolację jedliśmy w Hard Rock Cafe.
Dzień czwarty to Pearl Harbor, czyli muzeum. Mimo że nie jestem fanką takich rzeczy fajnie było zobaczyć miejsce, w którym rozpoczęła się druga wojna światowa i pomnik USS Arizony. Deszczowa pogoda sprawiła, że nie mogliśmy zobaczyć go z bliska. Mimo tego mieliśmy okazję porozmawiać z weteranem. Kolejnym punktem wycieczki był pchli market gdzie mogliśmy tanio zakupić pamiątki i spróbować różnych hawajskich wynalazków np. ananasa w czerwonym proszku - da bomb! Po południu dostaliśmy czas na zakupy w jednym z większych centrów handlowych.
W przed ostatni dzień z wybrałam się na poranną yogę na plaży. Była to szansa na odetchnięcie i zrelaksowanie się od napiętego planu. Po śniadaniu czekała nas wspinaczka na krater Diamond Head (dawno wygasły wulkan). Droga nie była zbyt długa, około 40 minut, ale widoki zapierające dech. Był to dzień dodatkowych zajęć, dla chętnych, więc moja dusza surfera podpowiedziała mi co mam robić. Tym razem lekcja odbyła się w Waikiki gdzie fale nie sprzyjały nam tak jak poprzednio. Mimo to szło mi rewelacyjnie, prawie każda fala była moja. Pokochałam ten sport jeszcze bardziej. Wieczorem czekała nas niespodzianka w postaci nocnego wypadu na plażę.
Niestety to już ostatni dzień. Nurkowanie (z rurką), w przepięknej zatoce Hanauma było naszym głównym zajęciem. Tutaj mogliśmy wykorzystać czas jak chcemy, leżąc na plaży bądź nurkując. Rafa koralowa to coś co trzeba zobaczyć samemu, każde żyjące tam zwierzątko miało w sobie coś niezwykłego. Kolorowe rybki, żółwie to wszystko mogliśmy było zobaczyć z bliska. Po powrocie do hotelu zrobiliśmy własne naszyjniki z żywych kwiatów i pod wieczór wyruszyliśmy do Paradise Cove Luau, było to coś w stylu zamkniętego ośrodka z atrakcjami. Występy, zdjęcia przy zachodzie słońca i kolacja - bardzo przykre ale niezapomniane pożegnanie Hawajów.
Sobota to już tylko lot powrotny. Wrażenia z wycieczki - nie do zapomnienia. Ludzie na początku mi obcy stali się moją ohana (rodzina). Widoki i doświadczenia na zawsze zostaną w mojej głowie, nie mam żadnych wątpliwości czy dobrze zrobiłam wybierając Hawaje, polecam każdemu.